|
|
||
Kwartalnik
4/2001 ISSN 1642-0853 |
|||
Moje OWRP — Jura 2001 Już czterdziesty drugi raz w lipcowe dni spotkała się gdzieś w Polsce grupa ludzi zgodna w istocie bycia i celu. Tym razem za obiekt poznania — bo taki jest zamysł i cel twórców i organizatorów Ogólnopolskiego Wysokokwalifikowanego Rajdu Pieszego — wzięto część naszej ojczyzny, co zwie się Jurą. Ja tę formę poznania przez OWRP przyjąłem ponad ćwierć wieku temu. Część poznanych już terenów była geologicznie sąsiedzka do tegorocznych. Ale szczegóły — a to jest urok i cel poznania — inne. Dużo, dużo się przez te ćwierć wieku zmieniło. Inny jest kraj i ja. Tylko kolor geologiczny jest ten sam — biały. A w lecie, przy pełni kolorów na powierzchni MATKI-ZIEMI jest pełny — pogodny. Ci, z którymi przez tyle lat w lipcowe dni wędrujemy, by poznać i umiłować JĄ, są czasem zmienieni. Tylko mają swoje wnętrze bez zmian. Duch trwa tak dziś, jak i przed laty. Forma wędrowania — to, co ciągnie na letnie poznawanie — jest taka sama. Zmieniła się technika, bo czas mija i nie wraca. Inni uczestnicy, inne sposoby wędrowania, inne drogi, ścieżki i szlaki, inne mapy. Ja chciałem na trasie, którą wybrałem z wielu, zobaczyć, poznać i dotknąć Jury. W tej części, która jest mniej poznawana. A też jest urocza: trwające mimo mody na nowe — słynne kościółki drewniane w Kadłubie i Popowicach. Ogromne dzięki za umożliwienie ich poznania organizatorom i administratorom. Rzeka z hymnu kilkakrotnie przekraczana. Pełna wody, cywilizacją nie napełniona. Jej zakola i Park Załęczański. Chwile zadumy w nieczynnych wapiennikach — to też znaki czasu. „Pożeranie” skał jurajskich w Działoszynie i Rudnikach, by zakończyć techniczną działalność też skałą: cementem, betonem. Spotkanie z Jurą i młodymi ludźmi, którzy poznają jej wnętrze: jaskinie i lica — skałki. Ich twarze z emocjami w oczach po dopiero co poznanej jaskini czy skałce. Cały ciąg Orlich Gniazd. I tych do dziś dumnie stojących na skale, i tych, które skryły się w zieleni, z dala niewidocznych, a z bliska niedostępnych, bo: „teren prywatny”. Najbardziej w pamięci będę miał obraz — spektakl cały. Gdy po dniu marszu z dokładką zwiedziłem zamek symbol — Ogrodzieniec. Kolega przewodnik oprowadzał i opowiadał. Nie było przeszkodą, że deszcz był za darmo, zwiedziłem — poznałem aż do spągu. A jak wróciłem do miejsca, gdzie czekał rozbity wcześniej namiot... To dopiero był teatr, taki, jaki mógł dawno temu oglądać Aleksander Janowski. Natura dała widowisko, podczas którego raz jeszcze zrozumiałem sens i moc wyboru tego, co zostało po Włodkach, Bonerach, Firlejach, na godło dla tych, którzy chcą poznawać. Woda i światło, wiatr i grzmot to była przyrody scena. A ja — puch marny — stałem w oddali i nic to, że mokłem. Inne chwile: Częstochowa — zobaczyłem, że to nie tylko Jasna Góra. Ale też miasto z katedrą i innymi kościołami, gdzie żyją normalni ludzie, a nie tylko przyjeżdżają pielgrzymi. Co dalej... korekta do pobranej w szkole przed laty wiedzy: nie ma już Pustyni Błędowskiej. Człowiek i przyroda (a może odwrotnie) zabliźnili to, co było dla ludzi przed laty „dziełem postępu”. To było dla oczu i ducha. A ciało — smak? Już na początku organizatorzy dali i to do woli „prażonek” — specjału regionalnego, który niech trwa i wygrywa z McDonaldem i KFC Bo jestem w Polsce, a nie na Manhattanie. To też będzie wspominane przez lata. Tegoroczne wędrowanie było takie, że „się nie kurzyło”. To nie przeszkadzało iść. Byłem, bo chciałem tam być. A pogoda jest przecież nie zawsze jak w folderze. Na OWRP jest czas na spotkania ze znajomymi, wymianę poglądów o formie i organizacji tej imprezy. Jak one przez lata się zmieniają. Czas i cywilizacja wpływają na poznanie. Są tacy, co zaliczają trasy, i tacy, co poznają, jak przed laty. Tym pierwszym nie przeszkadza długość dziennych przejść. Oni są nowocześni w zaliczaniu. Ci tradycjonaliści, a ja jestem wśród nich, dokładają do trasy okolice, o których się wie, że warto — jak się jest tak blisko — dotknąć. Inny temat to uczestnicy, którzy są na obozie wędrownym. Jak się to ma do „W” w nazwie rajdu? Też będą nowocześni lub zrażeni do takiego poznawania. Jak to wpływa na młody organizm, to czas pokaże. Może dla nich, a jest ich coraz więcej, zaproponować szkolną trasę. By byli wśród rówieśników, a nie z „nietoperzami”, jak mówił ks. Jerzy będący na mecie w Łazach. Może przydałaby się szersza dyskusja, jak w XXI wieku realizować myśl — ideę z XIX wieku. Dziś jesteśmy wolni w wolnej Polsce. Przed nami europeizacja i globalizacja. Czy nasze wnuki będą chciały tak jak my poznać i miłować? Czy im będzie to potrzebne, w czasach seriali TV i Internetu? Czy będzie czas na takie deptanie MATKI ZIEMI? Tak można pytać i pytać. Ja wiem, że za rok będę szedł ze znajomymi i wspominał za mistrzem: Ile razem dróg przebytych? Ile ścieżek przedeptanych? Tak... Tak. W to wierzę. Bo za rok Warmia, Mazury i Pranie. Ryszard Bałabuch |
|||
|