POLSKIEGO TOWARZYSTWA TURYSTYCZNO-KRAJOZNAWCZEGO
Kwartalnik
1 (5)/2002
ISSN 1642-0853

Na nartach przez
Jurę Krakowsko-Częstochowską


Tak się składa, że od wczesnej młodości byłem związany z Jurą. Jako częstochowianin z urodzenia, traktowałem skałki i dolinki jurajskie jako naturalny krajobraz mojej "małej ojczyzny". Później przyszły inne zainteresowania - wspinaczki skalne, penetracja jaskiń jurajskich, a w końcu praca naukowa - również na Jurze.

Tak więc Jurę odwiedzałem setki razy. I zawsze marzyłem, by jakiś jej fragment przejść na nartach. Ale tak się składało, że albo nie miałem nart, albo brakowało czasu, albo - i to najczęściej - zima była byle jaka, a przynajmniej na taką wyglądała z perspektywy Warszawy. Jednakże w tym roku wszystko ułożyło się inaczej: sprzęt gotowy, zima taka, że "najstarsi górale jurajscy nie pamiętają" i trzy dni wolnego czasu w połowie stycznia się znalazło. Postanowiłem, więc jak najszybciej wybrać się na wymarzoną samotną włóczęgę.

W mroźny niedzielny poranek wysiadłem na stacji w Zawierciu, by autobusem dostać się gdzieś w rejon Pilicy - Smolenia, skąd chciałem rozpocząć swoją wędrówkę. Jest szaro i pusto, kasy PKS zamknięte, tylko przedstawiciele "Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy" już w akcji. Próbuję się czegoś dowiedzieć - raczej informacje odstraszające, że drogi zawiane i mogę się nie dostać tam, gdzie chcę. W końcu pojawia się kilka osób również z biegówkami. Okazuje się, że wybierają się na rajd organizowany przez PTTK-owski Klub "Ostańce", i że zaraz będzie autobus w interesującym mnie kierunku. Po drodze dowiaduję się, że rajd już trwa drugi dzień; dostaję też zaproszenie na "Wędrówki Północy" i rajd w Beskidzie Niskim. Pod Smoleniem żegnamy się, ja wysiadam z autobusu przy niebieskim szlaku "Warowni Jurajskich". Założyłem narty i ciężki plecak (liczyłem się z przymusowym biwakiem - wiadomo zima) i ruszyłem w drogę.

Warunki niespecjalne: szaro, horyzont zamglony, śnieg głęboki i mokry; tylko drzewa i krzewy pokryte szadzią wyglądają niesamowicie; idzie się ciężko. Inaczej to sobie wyobrażałem. Na szczęście ktoś szedł przede mną na nartach, więc nie zapadam się tak bardzo. Śniegu jest rzeczywiście bardzo dużo. Wzdłuż dróg oraz wokół wsi całe wały śniegu zepchniętego przez spychacze niekiedy na wysokość ponad dwumetrową. Idąc w kierunku Podzamcza miałem świadomość, że mijałem jedne z ładniejszych krajobrazów jurajskich, Cóż, kiedy mgła taka, że w niektórych miejscach, tam gdzie szlak był zawiany, musiałem sprawdzać kierunek za pomocą kompasu. Na zamek ogrodzieniecki natrafiłem dopiero niemal wpadając na mur otaczający jego dolny dziedziniec.

Znając Podzamcze, szykowałem się na popas w licznych tu latem gospodach i barach. Niestety! Wszystko było zsypane śniegiem i zamknięte. Tak jak inni turyści, którzy właśnie zwiedzali zamek, oraz dziesięcioosobowa chyba grupka młodzieży, która przybiegła tu na nartach gdzieś z północy, musiałem się obejść smakiem. Swoją drogą ciekawe, że w gminie Ogrodzieniec, która mieni się turystyczną, nikt nie przyjmuje do wiadomości zasady, że istniejąca baza generuje ruch turystyczny. Poszedłem, więc dalej na północ. Gdzieś we mgle minąłem Górę Birów i w końcu przez Karlin i głęboki wąwóz dotarłem już o wczesnym zimowym zmroku do Żerkowic. Stąd, znając, jak mi się wydawało okolicę postanowiłem spróbować, dostać się zaśnieżonymi drogami do Podlesic. Niestety, po ciemku pobłądziłem i nagle znalazłem się na jakiejś drodze, pełnej samochodów osobowych. Okazało się, że to oświetlony wyciąg w Morsku przyciąga narciarzy ze Śląska, Zagłebia i z Częstochowy. Niedługo znalazłem się w tym rojnym ośrodku "alpejskim" w sercu Jury. Ponieważ byłem już bardzo zmęczony ponad 25-kilometrowym marszem, postanowiłem przenocować w tamtejszym hotelu. Następnego dnia rano wyruszyłem w kierunku Podlesic żegnany długo głośną muzyką, która ma umilać narciarzom (chyba jeszcze nikogo nie było) pobyt na stoku.

Dalej wędrówka wiodła przez Podlesice (czynne chyba trzy hotele!) i dalej w kierunku Mirowa, gdzie z sympatycznym właścicielem baru, tkwiącym mimo braku turystów na stanowisku, porozmawialiśmy o perspektywach rozwoju turystyki zimowej na Jurze. Późnym wieczorem, poprzez Niegowę i Trzebniów dotarłem w lasy Złotego Potoku. Tutaj okazało się, że obiecująca droga leśna, która miała mnie doprowadzić do hotelu, nagle skończyła się. Nie bardzo wiedziałem, gdzie jestem. Więc trudno (a właściwie to wspaniale - w końcu po to dźwigałem plecak) trzeba było założyć biwak. W nocy było całkiem ciepło, ale bardzo wilgotno. Rano szybko zwinąłem namiot, mokry śpiwór i kurtkę puchową włożyłem do plecaka i po dwóch godzinach dotarłem do Złotego Potoku, gdzie zakończyłem wędrówkę.

Ogółem przeszedłem ok. 65 kilometrów, liczyłem na więcej, ale ciężki śnieg i nieprzetarte odcinki szlaku zrobiło swoje. Nie licząc spotkań w Zawierciu i w Podzamczu, cały czas byłem na szlaku sam, choć ślady wskazywały, że Jura zimą ma swoich zwolenników. Baza turystyczna na południu bardzo słaba, na północy w zasadzie zupełnie przyzwoita (hotele, agroturystyka - wszystko czynne). Właściwie brak jest jakiejkolwiek infrastruktury dla turystyki narciarskiej - szlaków, informacji na mapach i w przewodnikach, nie mówiąc już o specjalnie przygotowanych szlakach. Tak, więc teren dla tych, którzy lubią dziewicze wyprawy.

Ja osobiście żałuję, że wycieczka była taka krótka, a zimy w Polsce kapryśne i nie wiadomo czy uda się tam wrócić w przyszłym roku.

Janusz Radziejowski

Wydawca: Zarząd Główny PTTK, ul. Senatorska 11, 00-075 Warszawa
Adres redakcji: Centralna Biblioteka PTTK im. K. Kulwiecia, ul. Podwale 23, 00-261 Warszawa tel. (0-22) 831-80-65, fax (0-22) 826-22-05, e-mail:  cb@pttk.pl
webmaster@pttk.pl
Kolegium redakcyjne: Andrzej Gordon (redaktor naczelny), Maria Janowicz (sekretarz redakcji), Łukasz Aranowski, Ryszard Kunce, Halina Mankiewicz, Cecylia Szpura, Bogusław Wdowczyk, Redakcja zastrzega sobie prawo skracania i adiustacji tekstów.
Korekta: Ewa Stempniewicz